sobota, 12 grudnia 2009

kontraformacji kontrreformacji

Agnostyku, ateisto, innowierco...
Kontrola zgodności ustaw z Konstytucją, to jedno z podstawowych zadań Trybunału Konstytucyjnego. Jednak śledząc ostatnie jego orzeczenie można odnieść nieco inne wrażenie.




W swoim orzeczeniu z 2 grudnia 2009 Trybunał Konstytucyjny stwierdza, iż nauczanie religii jest jednym z przejawów wolności religii w świetle współczesnych standardów pluralistycznego społeczeństwa demokratycznego. Nie jest rolą państwa narzucanie programu nauczania religii i sprowadzanie programu do nauczania religioznawstwa. Oznaczałoby to nie tylko naruszenie konstytucji, gdyż państwo ingerując w ten sposób nie zachowałoby bezstronności w sprawach przekonań religijnych oraz swobody ich wyrażania w życiu publicznym.

Podczas uzasadniania wyroku sędzia Adam Jamróz twierdził między innymi, iż nauczanie religii jest jednym z elementów korzystania z wolności sumienia i wyznania. A także realizacji powinności współdziałania pomiędzy państwem i Kościołami. Z nauczaniem wiążą się oceny z religii. A z nimi - włączenie tych ocen do średniej. To logiczna konsekwencja. W państwie szanującym wolność sumienia i wyznania powinna istnieć wolność wyboru. A skoro w Polsce dominuje katolicyzm, to w większości wypadków będzie to wybór katolicki, i nie jest rzeczą Trybunału z tym polemizować. Bezstronność państwa w sprawach religii nie może oznaczać obowiązku tworzenia faktycznej równości.

Dziwnie, jak stojąc na straży poszanowania prawa można dojść do wniosku objawionego w sentencji bezstronność państwa w sprawach religii nie może oznaczać obowiązku tworzenia faktycznej równości. Zatem co ma oznaczać, dyktat jedynie słusznej religii tylko dlatego że jest religią dominującą?

Już pobieżne zapoznanie się z tekstem ustawy zasadniczej aka. Konstytucja, prowadzi do wniosku, że wliczanie oceny z religii do średniej narusza podstawowe jej prawa-zasady.  Jak zatem ma się realizacja konstytucyjnej zasady bezstronności w przekonaniach religijnych i światopoglądowych, równego traktowania, czy też zapewnienia rodzicom wychowania dziecka zgodnie z własnymi przekonaniami wobec takiej a nie innej argumentacji sędziów stojących na straży "prawa i porządku"?

Odmienna to kwestia jakie kryteria stosować przy wystawianiu oceny z religii. Chociaż zdanie TK jest w tej materii dość jednoznaczne. Nie jest rolą państwa narzucanie programu nauczania religii.  Czy aby na pewno? Jak zagwarantować uczniom równość w traktowaniu? Skąd mam mieć pewność, że dziecko Iksińskiego nie dostanie lepszej oceny, bo jego rodzic dał więcej na tacę? Skoro już "państwo" zadecydowało, że ocena z religii wliczana jest do średniej to tylko i wyłącznie to państwo jest w stanie zapewnić jasne kryteria i bezstronność oceniania. Zdaje sobie sprawę, że jest to swego rodzaju kuriozum, ale bądźmy szczerzy w bezstronność Kościoła mało kto dzisiaj wierzy.
 
Jak można oceniać wiarę, jakie kryterium stoswać? Wydaje się, że nikt się głębiej nad tym nie zastanawia, a może warto? Czy za program nauczania odowiedzialny ma być Episkopat, twardszy niż najtwardszy partyjny beton? Czy uczyć tolerancji i poszanowania innych ma nietoleranyjny i zacofany kler? Czy 5 może dostanie Jasiu będący ministranem czy Zdzichu najlepiej recytujący Ojcze Nasz? Z dzieciństwa pamiętam, że na zajęciach z religii dostawało się obrazek do pokolorowania i od tego, na ile dokładnie się to zrobiło, zależała ocena...

Czy istnieje realna szansa na zakończenie dyktatu jedynie słusznej religii, przepełnionej "boskim miłosierdziem" i (nie)tolerancją? 

Odpowiedź jest prosta i nasuwa się sama... Nie. Takiej samej odpowiedzi można udzielić na pytanie, czy wiarę można oceniać? Oczywiście, wiarę można rozpatrywać w kategoriach dobra, czy zła ale nie można jej rozpatrywać w zakresie dopuszczający-celujący, bo niby jak?

piątek, 27 listopada 2009

dom zły

Premierowy pokaz, piątek godzina 18, jedno z popularnych kin sieciowych. Sala prawie pusta. Dosłownie obecnych na sali może z 10 osób. Reklamy. Ja nieco spóźniony. W półmroku sali kinowej ładuje się na miejsce. Sadowie się wygodnie kontynuując zażartą dyskusję na temat, którego już nie pamiętam. Reklamy. Starszy głos upomina by nie przeszkadzać. Reklamy... Wreszcie zaczyna się film...




[ W tym miejscu powinno nastąpić streszczenie fabuły, ale nie nastąpi. ]

W pewnym momencie film zaczął mi się trochę dłużyć i spojrzałem na zegarek... Wkrótce potem fabuła nabrała tempa, zaczęła wić się i gmatwać. Kończąc się niespodziewanie.

[ Koniec filmu ]

Zapalają się światła, publiczność pospiesznie opuszcza salę kinową, ja zaś zapadam się w fotel a wewnętrzny głos krzyczy ale co, że już? Nie, niemożliwe. Jak to? Dlaczego już koniec? Ja chce jeszcze, i jeszcze.

Osoby poszukujące lekkiej rozrywki z pewnością będą tym filmem rozczarowane - to nie "Zmierzch". Zawiodą się również osoby sugerujące się opinią, iż "Dom zły" to polskie "Fargo". Te dwa filmy poza zimową scenerią i morderstwem dokonanym z pobudek materialnych nie łączy nic więcej. No dobrze, można również wymienić postać ciężarnej policjantki ale na tym podobieństwa kończą się definitywnie.

Pierwszą rzeczą, jaka uderza jest wielowątkowość i niejednoznaczność scen. Rozmowa, kłótnia czy pojedyncze zdanie wypowiedziane na drugim planie, może mieć kluczowe znaczenie dla całego filmu. Wiele z wątków poruszonych w filmie nie zostaje rozwiązanych wraz z jego końcem. Zakończenie filmu pozostawia  niedosyt. Niedosyt, który zmusza do chwili zastanowienia. Smarzowski swym filmem nie daje do myślenia, on wręcz widza do niego zmusza. Pytanie "dlaczego?"/"jak to?" samo ciśnie się na usta. Jednak po krótkiej chwili wszystko zaczyna się układać a sceny luźno rozrzucone po całym filmie zaczynają składać się w zgrabną całość.

Podobnie jak w "Rewersie" Lankosza czas odgrywa bardzo ważną rolę. Informacja o tym, że mamy 1982 rok nie jest jedynie suchym faktem, jest pewnym bagażem, z którego istnienia powinniśmy sobie zdawać sprawę.

Muzyka stanowi ważna warstwę filmu. Słuchając zawodzenia saksofonu, trudno uciec od skojarzeń z  chocholim tańcem - tańcem inercji i dysfunkcji, zakłamania i zawiści. Choć czasem może męczyć znakomicie uzupełnia sceny, którym towarzyszy. W miejscu tym czas na  krótką dygresję: skoro widzę bohatera/bohaterkę wpadającego w szał lub miotającego się w alkoholowym upojeniu, to dlaczego muzyka ma tego nie odzwierciedlać? Nawet w sposób bardzo nachalny, czy wręcz wulgarny, atakując mój aparat kakofonią dźwięków. Fakt, można to zrobić, jak w większości produkcji, nienachalnie, w tle. Pytanie po co?

 W jednym z wywiadów Smarzowski powiedział, że seriale kręci dla kasy, filmy robi dla siebie. Wielkie dzięki, że są jeszcze tacy ludzie! Film zdecydowanie godny polecenia dla osób pragnących od filmu czegoś więcej jak tylko rozrywki; dla osób które chcą film przeżywać, a nie jedynie oglądać.