piątek, 1 stycznia 2010

miodna morawska kraina

I stało się, raj na ziemi coraz bliżej polskiej granicy...
Od dzisiaj mieszkańcy Republiki Czeskiej mogą się cieszyć z "legalizacji" narkotyków. Kary nie muszą obawiać się osoby posiadające do 15 gramów marihuany, czy też do 2 gramów metamfetaminy lub 1,5 grama heroiny. Prawo czeskie zezwala również na posiadanie do 4 tabletek ecstasy i do 5 tabletek LSD. Tolerowana ma być również uprawa - w niewielkich ilościach - roślin i grzybów halucynogennych. W domu wolno będzie mieć do pięciu takich roślin i do 40 "magicznych grzybów".



Swoją drogą świetne posunięcie marketingowo-turystyczne. Stworzenie "drugiej Holandii" w tym rejonie Europy to istny wabik na turystów. Co prawda cofffeshopów jeszcze nie ma, ale to tylko kwestia czasu. Mieszkaniec Polski, Austrii czy też południowych Niemiec nie będzie musiał już wyjeżdżać do Holandii, wystarczy rzut kamieniem za miedze. Ciekawe czy my doczekamy się w końcu legalizacji narkotyków w Polsce?

Co by to było gdyby Polska doczekała się swojego Jana Husa... Myśl to pewnie sprawę spłycająca i bardzo ją upraszczająca, aczkolwiek sama się nasuwa...

sobota, 12 grudnia 2009

kontraformacji kontrreformacji

Agnostyku, ateisto, innowierco...
Kontrola zgodności ustaw z Konstytucją, to jedno z podstawowych zadań Trybunału Konstytucyjnego. Jednak śledząc ostatnie jego orzeczenie można odnieść nieco inne wrażenie.




W swoim orzeczeniu z 2 grudnia 2009 Trybunał Konstytucyjny stwierdza, iż nauczanie religii jest jednym z przejawów wolności religii w świetle współczesnych standardów pluralistycznego społeczeństwa demokratycznego. Nie jest rolą państwa narzucanie programu nauczania religii i sprowadzanie programu do nauczania religioznawstwa. Oznaczałoby to nie tylko naruszenie konstytucji, gdyż państwo ingerując w ten sposób nie zachowałoby bezstronności w sprawach przekonań religijnych oraz swobody ich wyrażania w życiu publicznym.

Podczas uzasadniania wyroku sędzia Adam Jamróz twierdził między innymi, iż nauczanie religii jest jednym z elementów korzystania z wolności sumienia i wyznania. A także realizacji powinności współdziałania pomiędzy państwem i Kościołami. Z nauczaniem wiążą się oceny z religii. A z nimi - włączenie tych ocen do średniej. To logiczna konsekwencja. W państwie szanującym wolność sumienia i wyznania powinna istnieć wolność wyboru. A skoro w Polsce dominuje katolicyzm, to w większości wypadków będzie to wybór katolicki, i nie jest rzeczą Trybunału z tym polemizować. Bezstronność państwa w sprawach religii nie może oznaczać obowiązku tworzenia faktycznej równości.

Dziwnie, jak stojąc na straży poszanowania prawa można dojść do wniosku objawionego w sentencji bezstronność państwa w sprawach religii nie może oznaczać obowiązku tworzenia faktycznej równości. Zatem co ma oznaczać, dyktat jedynie słusznej religii tylko dlatego że jest religią dominującą?

Już pobieżne zapoznanie się z tekstem ustawy zasadniczej aka. Konstytucja, prowadzi do wniosku, że wliczanie oceny z religii do średniej narusza podstawowe jej prawa-zasady.  Jak zatem ma się realizacja konstytucyjnej zasady bezstronności w przekonaniach religijnych i światopoglądowych, równego traktowania, czy też zapewnienia rodzicom wychowania dziecka zgodnie z własnymi przekonaniami wobec takiej a nie innej argumentacji sędziów stojących na straży "prawa i porządku"?

Odmienna to kwestia jakie kryteria stosować przy wystawianiu oceny z religii. Chociaż zdanie TK jest w tej materii dość jednoznaczne. Nie jest rolą państwa narzucanie programu nauczania religii.  Czy aby na pewno? Jak zagwarantować uczniom równość w traktowaniu? Skąd mam mieć pewność, że dziecko Iksińskiego nie dostanie lepszej oceny, bo jego rodzic dał więcej na tacę? Skoro już "państwo" zadecydowało, że ocena z religii wliczana jest do średniej to tylko i wyłącznie to państwo jest w stanie zapewnić jasne kryteria i bezstronność oceniania. Zdaje sobie sprawę, że jest to swego rodzaju kuriozum, ale bądźmy szczerzy w bezstronność Kościoła mało kto dzisiaj wierzy.
 
Jak można oceniać wiarę, jakie kryterium stoswać? Wydaje się, że nikt się głębiej nad tym nie zastanawia, a może warto? Czy za program nauczania odowiedzialny ma być Episkopat, twardszy niż najtwardszy partyjny beton? Czy uczyć tolerancji i poszanowania innych ma nietoleranyjny i zacofany kler? Czy 5 może dostanie Jasiu będący ministranem czy Zdzichu najlepiej recytujący Ojcze Nasz? Z dzieciństwa pamiętam, że na zajęciach z religii dostawało się obrazek do pokolorowania i od tego, na ile dokładnie się to zrobiło, zależała ocena...

Czy istnieje realna szansa na zakończenie dyktatu jedynie słusznej religii, przepełnionej "boskim miłosierdziem" i (nie)tolerancją? 

Odpowiedź jest prosta i nasuwa się sama... Nie. Takiej samej odpowiedzi można udzielić na pytanie, czy wiarę można oceniać? Oczywiście, wiarę można rozpatrywać w kategoriach dobra, czy zła ale nie można jej rozpatrywać w zakresie dopuszczający-celujący, bo niby jak?

piątek, 27 listopada 2009

dom zły

Premierowy pokaz, piątek godzina 18, jedno z popularnych kin sieciowych. Sala prawie pusta. Dosłownie obecnych na sali może z 10 osób. Reklamy. Ja nieco spóźniony. W półmroku sali kinowej ładuje się na miejsce. Sadowie się wygodnie kontynuując zażartą dyskusję na temat, którego już nie pamiętam. Reklamy. Starszy głos upomina by nie przeszkadzać. Reklamy... Wreszcie zaczyna się film...




[ W tym miejscu powinno nastąpić streszczenie fabuły, ale nie nastąpi. ]

W pewnym momencie film zaczął mi się trochę dłużyć i spojrzałem na zegarek... Wkrótce potem fabuła nabrała tempa, zaczęła wić się i gmatwać. Kończąc się niespodziewanie.

[ Koniec filmu ]

Zapalają się światła, publiczność pospiesznie opuszcza salę kinową, ja zaś zapadam się w fotel a wewnętrzny głos krzyczy ale co, że już? Nie, niemożliwe. Jak to? Dlaczego już koniec? Ja chce jeszcze, i jeszcze.

Osoby poszukujące lekkiej rozrywki z pewnością będą tym filmem rozczarowane - to nie "Zmierzch". Zawiodą się również osoby sugerujące się opinią, iż "Dom zły" to polskie "Fargo". Te dwa filmy poza zimową scenerią i morderstwem dokonanym z pobudek materialnych nie łączy nic więcej. No dobrze, można również wymienić postać ciężarnej policjantki ale na tym podobieństwa kończą się definitywnie.

Pierwszą rzeczą, jaka uderza jest wielowątkowość i niejednoznaczność scen. Rozmowa, kłótnia czy pojedyncze zdanie wypowiedziane na drugim planie, może mieć kluczowe znaczenie dla całego filmu. Wiele z wątków poruszonych w filmie nie zostaje rozwiązanych wraz z jego końcem. Zakończenie filmu pozostawia  niedosyt. Niedosyt, który zmusza do chwili zastanowienia. Smarzowski swym filmem nie daje do myślenia, on wręcz widza do niego zmusza. Pytanie "dlaczego?"/"jak to?" samo ciśnie się na usta. Jednak po krótkiej chwili wszystko zaczyna się układać a sceny luźno rozrzucone po całym filmie zaczynają składać się w zgrabną całość.

Podobnie jak w "Rewersie" Lankosza czas odgrywa bardzo ważną rolę. Informacja o tym, że mamy 1982 rok nie jest jedynie suchym faktem, jest pewnym bagażem, z którego istnienia powinniśmy sobie zdawać sprawę.

Muzyka stanowi ważna warstwę filmu. Słuchając zawodzenia saksofonu, trudno uciec od skojarzeń z  chocholim tańcem - tańcem inercji i dysfunkcji, zakłamania i zawiści. Choć czasem może męczyć znakomicie uzupełnia sceny, którym towarzyszy. W miejscu tym czas na  krótką dygresję: skoro widzę bohatera/bohaterkę wpadającego w szał lub miotającego się w alkoholowym upojeniu, to dlaczego muzyka ma tego nie odzwierciedlać? Nawet w sposób bardzo nachalny, czy wręcz wulgarny, atakując mój aparat kakofonią dźwięków. Fakt, można to zrobić, jak w większości produkcji, nienachalnie, w tle. Pytanie po co?

 W jednym z wywiadów Smarzowski powiedział, że seriale kręci dla kasy, filmy robi dla siebie. Wielkie dzięki, że są jeszcze tacy ludzie! Film zdecydowanie godny polecenia dla osób pragnących od filmu czegoś więcej jak tylko rozrywki; dla osób które chcą film przeżywać, a nie jedynie oglądać.

środa, 3 grudnia 2008

ten typ tak ma

Marzec 1961 roku odmienił historię motoryzacji, kiedy to podczas wystawy samochodowej w Genewie Jaguar zaprezentował E-Type.

















E-Type narodził się na przełomie 1959/1960 kiedy to pewnego zimowego wieczoru, w barze, jakich pełno na angielskiej prowincji, w głowie Malcolma Sayersa zaświtała myśl by połączyć wiedzę z zakresu aerodynamiki, dodać odrobinę finezji i wyrachowania i wszystko to doprawić dużą dawką wulgarności i ekshibicjonizmu. Ów rzeczony projektant pośpiesznie dopił swego Guinnessa i pognał do domu, by nadać swym wizjom bardziej materialny charakter. I tak oto, po paru tygodniach spędzonych nad deską kreślarską, powstał ósmy cud świata..


Oficjalna premiera samochodu miała miejsce podczas AutoSalonu w Genewie w 1961 roku .O oto by nowy samochód dotarł na czas zadbał sam sir William Lyons, który polecił, by trasę dzielącą Coventry i Genewę  E-Type pokonał "na własnych kołach".


E-Type zaprezentowany został jako dwuosobowy roadster. Prasa szybko okrzyknęła go angielską odpowiedzią na błyszczące Ferrari. Warto zauważyć, że była to niezwykle "przystępna odpowiedź".
Za cenę £2,097 E-Type oferował prędkość maksymalną w granicach 240 km\h i niebanalny design. Od razu przypadł do gustu nie tylko prasie motoryzacyjnej,ale również ówczesnym celebrytom. W swoim garażu posiadali go między innymi George Best oraz George Harrison. Z czasem E-Type obok Brigitte Barot i bikini urósł do rangi ikony lat 60'tych. Można powiedzieć, iż był ,i nadal jest, BB przemysłu motoryzacyjnego.


Kiedy inne samochody zmieniały swe kształty lub kończyły produkcyjny żywot, E-Type przetrwał cały czternastoletni okres produkcji praktycznie bez większych rewolucji. Co prawda, raz na jakiś czas pojawiały się udoskonalenia i zmiany, jednak żadna z nich w znaczący sposób nie wpłynęła na zmianę sylwetki samochodu.


W 1966 roku doszło do pierwszej znaczącej zmiany. Dotychczasową ofertę na którą składały się wersje coupe oraz roadster, dostępny również w wersji cabrio, poszerzono o nadwozie coupe 2+2. A mówiąc po ludzku, dodano po prostu rząd tylnych siedzeń. W 1967 roku ostatecznie zrezygnowano z oszklonych przednich reflektorów, które od tego czasu stały się cechą charakterystyczną dla pierwszej serii E-Type'a produkowanej w latach 1961-1968.  Do najbardziej znaczącej zmiany doszło w 1971 roku, kiedy zdecydowano się przeprojektować przedni grill i poszerzyć dotychczasową ofertę silnikową, na którą składały się dwa motory sześciocylindrowe o pojemności 3.8 i 4.2 litra, o motor o V12 pojemności 5.3 litra.


To chyba tyle o samochodzie i faktach z nim związanych. Jeśli zaś trafi się jakiś purysta marki lub wyznawca skrajnego historyzmu to proszę by powstrzymał swe komentarze. Nie chodzi mi tutaj o przedstawianie historii danego modelu samochodu, a jedynie o krótki, zwięzły i w miarę przystępny jej zarys. Nie chce nikogo zanudzać danymi, jak prędkość czy spalanie... Nie mówiąc już o prowadzeniu, bo jak opisać układ jezdny samochodu, którym się nigdy nie jechało...?

W sumie w latach 1961-1974 wyprodukowano 70 000 egzemplarzy, wiele z nich do dnia dzisiejszego można spotkać w muzeach, rzadziej na ulicach.












Historia motoryzacji pełna jest świetnych samochodów. Jedne wyróżniają się nieprzeciętną stylistyką, inne zaś nietuzinkowymi osiągami. Jednak musi jeszcze wiele wody w rzekach upłynąć, by pojawił się taki, samochód ,który zdetronizuje E-Type.

W pewne pochmurne kwietniowe popołudnie 1999 roku połączyła nas dziwna więź... Dźwięk rzędowej szóstki i niski bas dobywający się z układu wydechowego brutalnie rozdzierał powietrze... Był srebrny, w wersji cabrio. Przejeżdżał tuż obok... Przeżycie to było, z jednej strony bardzo realne, z drugiej miało w sobie coś nierzeczywistego... Coś, z obcowania z nieziemskim bóstwem... Była to miłość od pierwszego wejrzenia... Miłość bezgraniczna... Miłość niczym nieskażona... Miłość nie szukająca poklasku... Miłość nierealna... Miłość niespełniona...

W 1918 Julek Tuwim popełnił taki oto wiersz... 
 Życie?
Rozprężę szeroko ramiona,
Nabiorę w płuca porannego wiewu,
W ziemię się skłonię błękitnemu niebu
I krzyknę, radośnie krzyknę
- Jakie to szczęście, że krew jest czerwona!

Chyba właśnie wtedy, po raz pierwszy czułem że żyję, że mogę osiągnąć wszystko, co sobie zaplanuje.





piątek, 7 listopada 2008

absurdalne szczyty

Dzięki Bogu że wybory w Ameryce się skończyły... Nie będę rozwodził się nad ich wynikiem bo nie mnie to oceniać. Poza tym wiele osób wypowiedziało się już na ten temat... Mnie koniec wyborów cieszy szczególnie ponieważ w końcu, oglądając w Polsce wiadomości, będę mógł usłyszeć co dzieje się w kraju...

Szczytem absurdu jest aby w kraju, w którym na co dzień mieszka 38 mln obywateli przez 3 kolejne dni z rzędu wiadomości, niezależnie od stacji, prowadzone były z USA i dotyczyły tylko tego że w Oklahomie Obama puścił bąka, a Alabamie Mc Cain nie spuścił wody w toalecie. Po co mi te informacje? A już na pewno nie wiem, dlaczego mam się dowiadywać o tym, iż w Keni prezydent zarządził święto narodowe z okazji wyboru nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Mam pytanie do ludzi płacących abonament RTV, nie czujecie się oszukiwani? Jaką "misję edukacyjną" mają spełniać takie wiadomości...? Bo przyczynki stacji prywatnych mniej lub bardziej zrozumieć mogę, fakt nie zgadam się z nimi i jak juz napisałem są dla mnie szczytem absurdu, ale to prywatny kapitał więc nic mi do tego. Natomiast zupełnie nie rozumiem telewizji publicznej... Skoro każda stacja telewizyjna w Polsce dysponuje kanałem informacyjnym to przecież może tam pokazywać nabierząco relację , czyż nie...?

Dlaczego próbuje się wmówić biednemu szaremu obywatelowi, iż w danym dniu nie wydarzyło się nic ważniejszego, dla kraju w którym przyszło mu żyć, niż wybory mające miejsce na drugim krańcu świata...

Oczywiście Stany Zjednoczone wielką potęgą są, i co nam do tego... Mają nowego prezydenta fajnie, ale co teraz...

Obama nie zostanie prezytedntem z dnia na dzień, ba z dnia na dzień nie zrealizuje swych załozeń programowych, a nasi domorośli eksperci już zastanawiają się nad korzyściami jakie jego prezydentura dla nas przyniesie. O ile faktycznie jakieś przyniesie, bo jak wiemy umowy dżentelmeńskie z USA nie zawsze wychodzą nam na dobre...

O korzyściach porozmawiać będziemy mogli za 4 lata, a nie w dzień czy dwa po wyborze... Jak ludzie mogą kupować taką paplanię, dlaczego na siłę stara się ich ogłupić... To tak, jak słuchać "ekspertyzy" Tomaszewskiego, któremu raz udało się bramki nie puscić i już stał się narodowym bohaterem, na temat organizacji Euro 2012...